Wyspa doktora Octopusa

27-08-2019


Od zatoczenia pierwszego koła 12 dni temu aż do momentu gdy ładujemy się w Splicie w busa powrotnego (szarpanki z kierowcami po madziarsku w cenie), czuję silną ingerencje stróża anioła. A już dzień na wyspie Hvar był tej ingerencji kumulacją.


Po ciężkich bataliach nocnych z kotem psychomordercą przeprawiamy się na drugą stronę tęczy. Ewidentnie chłopu nie zagrało, że śpimy na jego parafii. Po głowach skakane, oczy wydrapywane... Dawidzio śpi z czołówką na oczach...no cóż ...
Wybór opcji z Hvarem i jazda po jej grzbiecie to jeden z piękniejszych momentów, zero samochoda (co 2 godziny wysypywało się kilkanaście sztuk z promu), wiatr i słońce przeplatane widokiem na Makarską...z dala od klaksoniady.


I tak sobie ciumkamy i ciumkamy, kilometrażu nie ubywa, a to zjemy ośmiorniczki z atramentem w Kastelu...a to anchois z winem w malej domowej manufakturze a...to znów małe pomidorki przy drodze u Karli. Żyć nie umierać